mercredi 3 novembre 2010

Kim jest “Wielki Brat”?


George Orwell i krytyka nowoczesności     Polski

W historii literatury nie brakuje “książek uniwersalnych” czy też “książek stulecia”. Dostarczają one wzorów całym epokom, a ich oddziaływanie nie ogranicza się tylko do czasów im współczesnych. Nie przypadkiem dzieła te często pisane są w formie przypowieści. Przypowieść pozwala bowiem na przedstawienie podstawowych treści filozoficznych w taki sposób, by można je było zarazem czytać jako barwne i zajmujące historie. Dzięki tej podwójnej naturze paraboli czytelnicy nie pozbawieni teoretycznego “szlifu” rozpoznają w niej zupełnie inne treści niż dziecko czy nastolatek, a przecież i jedni, i drudzy mogą pożerać tę samą książkę z jednakową zachłannością. Stąd właśnie bierze się głęboki wpływ przypowieści na świadomość zbiorową, sięgający nawet po toposy myślenia potocznego i wyobraźnię społeczną.

W wieku osiemnastym literackich paradygmatów dla przedstawienia nadciągającego świata kapitalistycznej nowoczesności dostarczyli w swoich wielkich przypowieściach Daniel Defoe i Jonathan Swift. Robinson Defoe´go stał się prototypem zapobiegliwego optymisty, myślącego racjonalnie i kierującego się zasadami moralności mieszczańskiej białego człowieka, który na “dzikiej” wyspie ziemskiego świata urządza sobie z niczego przytulne mieszkanko, a wszystko to dzięki planowemu gospodarowaniu swoją duchowością i swoją egzystencją ekonomiczną. Przy okazji wpaja także imperatyw “pracy” kolorowym “zacofanym” mieszkańcom wyspy oraz nie ustaje w próbach uszlachetniania ich obyczajów, póki nie osiągną stopnia cudownego ucywilizowania. Guliwer Swifta błąka się po osobliwych i budzących strach baśniowych krainach, które w krzywym zwierciadle ukazują kapitalistyczny postęp i parodiują “mieszczańskie cnoty” à la Defoe.
Guliwera Swifta można nazwać pierwszą proroczą antyutopią modernizmu. Podczas gdy w pozytywistycznym, zapatrzonym w postęp wieku dziewiętnastym gatunek antyutopii o mały włos nie zniknął z literackiej sceny, w wieku dwudziestym nastąpił jego nieoczekiwany rozkwit. Wczesną poprzedniczką antyutopii była już powieść Wehikuł czasu H. G. Wellsa (1866-1946) z 1895 roku. U Wellsa znajdujemy obraz zmian klasowego społeczeństwa wiktoriańskiego aż po stadium jego kompletnej degeneracji. Potomkowie byłych kapitalistów żyją na powierzchni ziemi jako piękne, lecz głupie i oddające się wyłącznie uciechom karły, zaś kolejne generacje byłej klasy robotniczej wiodą żywot podziemny i karmią się ciałami swoich panów.
Za sprawą dwóch wojen, światowego kryzysu gospodarczego oraz dyktatur przemysłowych gatunek antyutopii nie tylko nabrał rozmachu, lecz niejednokrotnie znajdował też pożywkę w socjologii antagonizmów klasowych oraz wizji jednolitego systemu totalitarnego. W tym nurcie mieszczą się zarówno mroczne parabole Franza Kafki, jak i dzieła popularnej negatywnej science fiction. Sławę zyskały takie powieści jak My Eugeniusza Zamiatina (1884-1973), napisana w roku 1920, której angielski przekład ukazał się jednak dopiero pięć lat później, Nowy wspaniały świat Aldousa Huxleya (1894-1963) z roku 1932, lecz przede wszystkim obie powieści autorstwa Geoge´a Orwella (1903-1950): Folwark zwierzęcy z 1945 roku oraz chyba najbardziej znana z antyutopii: Rok 1984, opublikowany w roku 1949.
Nietrudno sobie wyobrazić, że w obecnej rzeczywistości globalnego kapitalizmu dzieło Orwella doczekało się z okazji jubileuszu urodzin autora “należytego uznania” ze strony różnych konformistycznych panegirystów. Przedstawiają je jako donośny głos nawołujący do opamiętania i ostrzegający przed okropnościami totalitaryzmu urzeczywistnionymi w dyktaturach Stalina i Hitlera. Dziękują autorowi, twierdząc, że jego przypowieści przyczyniły się do poprowadzenia nas ku wolnej, wolnorynkowej i demokratycznej przyszłości, która dziś już prawie została osiągnięta. Podsumowując dodają jeszcze, że dzieło Orwella wzywa do nieustannej czujności wobec zakusów totalitaryzmu, który jako płód “zła” tego świata zawsze gotowy jest ponownie nawiedzić ludzkość. Jako przykłady wskażą islamskich fundamentalistów, Saddama Hussajna czy Miloševića.
Demokratycznemu mówcy ku czci Orwella nie przyjdzie do głowy myśl, że jego antyutopia już dawno stała się rzeczywistością oraz że żyjemy obecnie w jednym z najbardziej totalitarnych z systemów, którego centrum tworzy sam demokratyczny Zachód. Orwell nie mógł tego oczywiście żadną miarą wiedzieć. Pisząc swoje przypowieści z perspektywy lat czterdziestych zeszłego wieku miał na uwadze wyłącznie bezpośrednie doświadczenia nazizmu i stalinizmu. Podobnie zresztą jak filozofka Hannah Arendt, która stworzyła swe najważniejsze analizy w latach pięćdziesiątych. Wielkie dzieła filozoficzne i parabole literackie mają to do siebie, że nierzadko mówią więcej, niż pozwalałaby na to wiedza ich autorów. Dzięki nim rzeczywistość późniejsza, nie do pomyślenia w czasach ich powstania, ukazuje się w zupełnie nowym świetle.
Już pierwsza z orwellowskich paraboli, Folwark zwierzęcy, dostarcza pod tym względem pouczających przykładów. Jeśli ograniczyć się do lektury powierzchownej, mamy do czynienia z opowieścią o daremności wszelkich społecznych przewrotów, ponieważ, jak wiadomo, istota społecznego panowania, struktura “władzy”, zawsze pozostanie taka sama. Motyw ten wyprzedza refleksję Foucaulta, który w podobnym duchu zakłada istnienie czegoś w rodzaju pozytywnej “ontologii władzy”. Orwell jest więc raczej antropologicznym pesymistą niż wyznawcą hurra-ideologii panującego porządku, mimo że na podobieństwo wszystkich pesymistów w ostatecznym rozrachunku staje po stronie zastanych stosunków społecznych jako najlepszych z możliwych. W przypadku Orwella chodzi o społeczeństwo anglosaskie, zresztą nie bez powodu niejednokrotnie porównywano go do Swifta.
Folwark zwierzęcy czytany jako błyskotliwa parodia rewolucji rosyjskiej, ze świniami w roli zbiurokratyzowanej elity i naczelną świnią Napoleonem w roli Stalina, stanowi naturalnie rezerwuar wszelkich klisz mieszczańskiego myślenia o bezużyteczności i przestępczym charakterze społecznej emancypacji. Ale przypowieść zawiera jeszcze całkiem inny podtekst, z którego najwidoczniej sam Orwell nie zdawał sobie sprawy. Z jednej strony można odczytywać ją tak, że to nie idea emancypacji sama w sobie stanowi problem, lecz “zdradzona rewolucja” (Issac Deutscher), kiedy to świnie pod wodzą Napoleona łamią przykazanie zwierzęcej równości. Taka lektura mieści w sobie jednak jeszcze inny podtekst, w myśl którego to nie “zdrada” rewolucji przez świnie podcina skrzydła emancypacji, lecz fałszywe pojmowanie ucisku. Polega ono na upatrywaniu przyczyny ucisku nie w samej formie organizacji folwarku, lecz jedynie w subiektywnej woli farmera – człowieka o nazwisku Jones, wyzyskującego zwierzęta. I to dlatego owce regularnie ucinają każdą dyskusję na temat sensowności wspólnych działań potężnym piętnastominutowym beczeniem sloganu: “Cztery nogi: dobrze, dwie nogi: źle”, który zostaje ostatecznie zniesiony w dniu, w którym świnie same zaczynają chodzić na dwóch nogach.
Przypowieść Orwella prowadzi do wniosku, że to nie socjologiczna zmiana władzy i “u władzy” stanowi o emancypacji, lecz przezwyciężenie społecznej formy, czyli systemu produkcji dotykającego wszystkich klas społecznych. Wydaje się nawet, że “praca” w abstrakcyjnym ujęciu nie jest ani zasadą ontologiczną, ani nawet emancypatorską, lecz wręcz przeciwnie – zasadą represyjnej władzy, podporządkowującej zwierzęta irracjonalnej teleologii produkcji dla samej produkcji; symbolizuje ją postać niezbyt mądrego konia pociągowego Boxera, postaci w rodzaju stachanowca, którego receptą na wszelkie problemy jest stosowanie się do dewizy “Będę pracować jeszcze więcej!” – żeby pod koniec życia, kiedy zawodzą go siły i okazuje się niezdatny do dalszej pracy, zostać sprzedanym przez Napoleona do końskiej jatki.
W powieści Rok 1984 problem społecznych związków systemowych, czyli kwestia spoza kręgu immanentnej socjologicznej “walki klas”, nakreślony jest z jeszcze większą wyrazistością. Antyutopia ta przypomina My Zamiatina (prawdopodobnie powstała nawet pod jej wpływem). Zarówno u Zamiatina, jak i u Orwella na pierwszym planie znajdujemy wszechmocną, nadnaturalnej wielkości postać wodza, nazywanego czy to “Dobroczyńcą”, czy to “Wielkim Bratem”; oczywiście skonstruowanego na wzór obydwu totalitarnych dyktatur państwowych międzywojnia. Ale i tu przez tekst podstawowy przebija się pewien subtekst, wykraczający daleko poza to, co powiedziane wprost. Zza upersonifikowanej władzy wyziera anonimowy, “urzeczowiony” charakter totalitaryzmu: “Dobroczyńca” Zamiatina okazuje się tak naprawdę inteligentną maszyną, a i orwellowskiego “Wielkiego Brata” można łatwo odczytać jako metaforę anonimowej matrycy sterowania systemowego, której funkcjonowanie w dzisiejszych czasach ekonomicznego totalitaryzmu przybiera charakter znacznie bardziej nieubłagany niż w czasach politycznych dyktatur pierwszej połowy dwudziestego wieku.
Już w Roku 1984 grozą przejmuje nie tyle sam zewnętrzny przymus, co uwewnętrznienie tego przymusu, który ostatecznie awansuje do indywidualnego imperatywu jednostki. Irracjonalna teleologia nie kończącego się “zużytkowywania zasobów” poprzez abstrakcyjną “pracę” domaga się człowieka wewnątrzsterownego, który z własnej woli podporządkowałby się anonimowym zasadom systemu. Ideał stanowi samoobserwacja i samokontrola indywidualnego przedsiębiorstwa, którym odtąd jest każdy dla samego siebie, przez kapitalistyczne superego: czy osiągam zadowalającą wydajność, zadowalający stopień przystosowania? Czy mieszczę się w obowiązujących trendach? Co z moją konkurencyjnością? Głos “Wielkiego Brata” to anonimowy głos światowego rynku; a metody działania “Policji Myśli” demokratycznych stosunków konkurencji odznaczają się o wiele większym wyrafinowaniem niż metody działania tajnej policji.
To samo dotyczy słynnej orwellowskiej “nowomowy” z jej przeinaczaniem znaczeń, stanowiącej zresztą tak naprawdę już od ponad 200 lat język ekonomistycznego liberalizmu. W świecie rządzonym przez “Wielkiego Brata” obowiązuje hasło “Wolność to niewola”, które czytane w drugą stronę oznacza także “Niewola to wolność”, czyli radosne podporządkowanie się rzekomym “prawom naturalnym” rynkowej fizyki społecznej. Dotyczy to również pozostałych haseł nowomowy: “Wojna to pokój” – nikt nie wie o tym lepiej niż NATO i demokratyczna potęga światowa Stanów Zjednoczonych w roli samozwańczego żandarma światowego porządku; a co z hasłem “Ignorancja to siła”? Któż inny mógłby się pod nim podpisać jak nie demokratyczny konsument masowy czy manager przedsiębiorstwa, obaj uzależnieni w swoim sukcesie od społecznej ignorancji? Również w sferze teoretycznej samo już zakwestionowanie kryteriów tego zamkniętego systemu iluzji ekonomicznie zdeterminowanej wolności oznacza bycie “out”. Jak czytamy w Roku 1984: “Myślozbrodnia nie pociąga za sobą kary śmierci: myślozbrodnia JEST śmiercią”, a mianowicie śmiercią socjalną.
Z politycznej sekty wystąpić można zawsze, a w państwie totalitarnym możliwa jest przynajmniej “emigracja wewnętrzna”, ale z totalitarnego rynku wewnątrzsterownemu człowiekowi kapitalistycznemu wydostać się już niepodobna; jest to równie niemożliwe co wyjście z własnego “ja”, zredukowanego teraz do “ludzkiego kapitału”. Nieustannie kalkulująca świadomość sprzężona jest z wszechobecnym mechanizmem konkurencji i sama dla siebie stanowi instrument “zużytkowywania zasobów”, karmiąc się samooszukańczymi formułami ekonomistycznej neoliberalnej “nowomowy”: “Imperatyw wydajności to sposób na życie”, “Podporządkowanie to samorealizacja”, “Socjalny lęk to wyzwolenie” itd. Albo, jak powiedział prawie 100 lat temu Rimbaud, z niezrównaną trafnością formułując dewizę rozdwojonego człowieka nowoczesnego: “Ja to ktoś inny”.
“Wolność” oznacza w tym świecie wiedzę o ewentualnych roszczeniach “Wielkiego Brata” lub “Dobroczyńcy” w postaci totalitarnego rynku, umiejętność ich przewidywania, odgadywanie zawczasu jego życzeń oraz kierowanie się zasadą bezwarunkowego posłuszeństwa – w przeciwnym razie grozi nam pozostanie w tyle i utrata egzystencji socjalnej. Dla wdrożenia tych sankcji wobec “przegranych” nie trzeba żadnego zbiurokratyzowanego nadzoru. Zajmie się nimi sama z siebie groźna i anonimowa władza społecznej maszyny kapitału, oplatającej świat. To władanie ślepych zasad systemu, gwałcących zasoby naturalne i zasoby ludzkie, wyemancypowało się od wszelkiej społecznej woli – w tym od subiektywnego charakteru zarządzania.
W pewnym sensie cały świat stał się gigantycznym Folwarkiem zwierzęcym, w którym na jedno wychodzi, czy rozkazy wydaje farmer Jones czy naczelna świnia Napoleon, bo przecież subiektywni przywódcy są i tak tylko organami wykonawczymi usamodzielnionego mechanizmu, który nie spocznie, póki przez “pracę” nie uczyni ze świata pozbawionej życia pustyni. W zautomatyzowanym światowym folwarku każde krytyczne pytanie o sens i celowość całego tego obłąkanego urządzenia natychmiast zostaje zduszone w zarodku przez demokratyczne owce, beczące “urzeczowione” hasła: “Praca – dobrze, bezrobocie - źle”, “Konkurencyjność – dobrze, roszczenia socjalne – źle” itd. Jeśli orwellowskie parabole przeczytamy trochę “pod włos”, rozpoznamy w nich samych siebie jako więźniów dojrzałego już systemu, którego tyrania okazuje się znacznie groźniejsza od totalitaryzmu Folwarku zwierzęcego i Roku 1984.

Robert Kurz


29.08.2006               Tłum. Karolina Kuszyk

Aucun commentaire:

Archives du blog